Powrót do przedszkola – lekko optymistycznie :)
Przyszedł czas na krótką refleksję po powrocie do pracy. Potrzebowałam na to 1,5 tygodnia, ale chciałam się utwierdzić we wszelkich swoich przekonaniach, by nie wyciągać wniosków pochopnie. Nie, nie będzie to kolejny narzekający wpis o tym, jak to jest źle, że przedszkola zostały otwarte. Spróbuję to myślenie trochę odczarować i pokazać przedszkole w czasach pandemii w tej lekko optymistycznej wersji.
Przedszkole = przechowalnia dzieci
Najczęściej słyszę (ze strony nauczycieli i rodziców), że przedszkole teraz jest zwykłą przechowalnią – nic się nie dzieje, dzieci siedzą w pustej sali i obserwują wskazówki zegara odliczając do przyjścia rodziców. Hm… Jeżeli ktoś faktycznie chce zrobić z przedszkola przechowalnię, to niekoniecznie musi czekać na pandemię i wprowadzanie reżimu sanitarnego. Niemniej – ma ułatwioną sprawę. Przedszkole przechowalnią? Ja się z tym stwierdzeniem stanowczo nie zgadzam. Nauczyciel to ponoć magik, który jest w stanie stworzyć coś z niczego. Można dzieciom zorganizować czas w taki sposób, by po pierwsze – nie nudziły się i po drugie – świetnie się bawiły z uwzględnieniem obowiązujących przepisów. Bo wiecie, gdzie w tym wszystkim tkwi paradoks? W tym, że nauczyciele często twierdzą, że mogliby zrobić wiele ciekawych rzeczy, ale jest to niewykonalne z gromadą 25 rozbrykanych dzieciaków. Idealna okazja do zrealizowania wszelkich zaległych planów! 5-10 dzieci jest w pełni „do ogarnięcia”! Nie róbmy przedszkola, które jeszcze bardziej zniechęci dzieci do przychodzenia. Twórzmy, czarujmy, bawmy się w najlepsze.
Co nam się udało zrealizować w poprzednim tygodniu?
- rysowanie w soli,
- malowanie na kartonie,
- puszczanie baniek XXL,
- malowanie na dużym papierze,
- łowienie zabawek w brokatowej wodzie pełnej piany,
- tory przeszkód,
- wyklejanie podłogi grą w klasy, trasami itp.
A to dopiero początek – głowa pełna pomysłów! Zobaczcie sami
Na bieżąco możecie śledzić nasze poczynania na Instagramie Link TUTAJ
Jedyne, co wam stoi na przeszkodzie to wasza wyobraźnia. Da się zrobić wiele, trzeba tylko chcieć! Większość czasu spędzamy na świeżym powietrzu. Plac zabaw podzielony jest taśmą na pół – każda grupa ma swoją własną strefę do zabawy, dzięki czemu dzieci nie mieszają się między sobą. Przemilczę te wszystkie zdjęcia z internetu z wydzielonymi taśmą „kwadratami” do dyspozycji konkretnego dziecka… Aż szkoda patrzeć.
Przyprowadzanie i odbiór dzieci
Wygląda to faktycznie trochę inaczej niż dotychczas. Rodzice nie wchodzą do placówki, tylko dzieci są odbierane przez nauczyciela lub pomoc nauczyciela po dokonaniu pomiaru temperatury. Jeżeli rodzic i dziecko mają temperaturę poniżej 37,1, dziecko jest przyjmowane do przedszkola. Starsze dzieci radzą sobie z tym dobrze, młodsze – różnie z tym bywało. Pierwszy dzień był trudny – rozłąka z rodzicem w dość nietypowy sposób musiała być naprawdę dla nich trudna, ale na drugi dzień już wszystko poszło gładko Każda grupa ma określone ramy czasowe, w których należy dzieci przyprowadzać i odbierać z przedszkola. I póki co – to działa. Nikt się nie mija i nie miesza. W szatni może przebywać tylko jedna grupa, więc dogadujemy się między sobą, kto kiedy wychodzi, by nie doszło do spotkania.
Dezynfekcja, dezynfekcja i jeszcze raz dezynfekcja
Nie przesadzam! Wszystko w przedszkolu jest starannie dezynfekowane. Przedmioty takie jak książki, pluszaki czy dywan zostały usunięte z sali. Zabawek faktycznie zostało niewiele. Czy to problem? Z jednej strony tak, bo dzieci tęsknią za tym, co było, z drugiej – spójrzcie jak to wspaniale wpływa na kreatywność dziecka. Pewnie każdy z was w dzieciństwie bawił się patykiem na 1000 sposobów. Mnie osobiście natchnęło to bardzo do zorganizowania w przedszkolu raz w tygodniu „dnia bez zabawek”. Oznacza to, że zabawki będziemy tworzyć sami – z kartonu, papieru, pudełek, pojemników, materiału naturalnego. Brzmi nieźle, ciekawe, czy się sprawdzi Po „użyciu” zabawki przez dane dziecko, jest ona starannie dezynfekowana. Krzesełka, stoliki, podłogi, meble, klamki, toalety, umywalki – dosłownie wszystko. Nauczyciele wyposażeni są w przyłbice, maseczki, fartuchy, rękawiczki. Oczywiście, nie ma obowiązku noszenia tego sprzętu podczas pracy (chyba że: odbieramy lub oddajemy dziecko rodzicowi, rozdajemy posiłki lub pomagamy w czynnościach higienicznych), niemniej jeżeli ktoś odczuwa taką potrzebę, może śmiało korzystać z tego w pełni przez cały czas. Jest w tym wszystkim pewien nonsens – no bo jak, w przedszkolu się nie zarażamy, nie potrzebujemy maski i całego oprzyrządowania, a jak wyjdziemy na zewnątrz, musimy już kontaktować się w zamaskowany sposób. Co zrobić… Ja już się do tego przyzwyczaiłam i staram się dogłębnie tego nie analizować, bo wychodzę z założenia, że to i tak nic nie zmieni, a szkoda nerwów.
Trzymamy dzieci na dystans
Kto twierdzi, że dzieciom da się wytłumaczyć, iż stale należ trzymać dystans co najmniej 1,5 metra od siebie, chyba nigdy z dziećmi do czynienia nie miał. I choć przepisy wskazują wyłącznie na utrzymywanie dystansu między pracownikami, to i tak jest to trudne. Pewnie są przypadki, gdy ktoś zbyt dosłownie traktuje to, co zostało napisane i „nakazane”, ale dla mnie traktowanie w ten sposób dzieci jest nieludzkie i hm…niehumanitarne. Tak, jeśli dziecko upadnie lub płacze – przytulam je bez względu na wszystko. Gdy biegnie do mnie i chce się przytulić na powitanie – tak, przytulam je. Istnieje milion innych możliwości, gdzie na co dzień w przedszkolu możemy wymienić się wirusem. Nie wyobrażam sobie innego zachowania w ww. sytuacjach i wielu innych. Kwestię nie dotykania twarzy i nie wsadzania rąk do buzi pozwólcie, że pominę. Współczuje jedynie opiekunom w żłobkach i dzieciom, dla których naturalnym odruchem jest eksplorowanie świata poprzez zmysł smaku. Przypominać – przypominamy. Mówić – mówimy. Ale na rosnące zęby niestety niewiele poradzimy. Ręka i wszelkie przedmioty znajdujące się dookoła i tak wylądują w buzi.
Posłać dziecko do przedszkola czy jeszcze poczekać?
Tutaj niestety niewiele mam do gadania. To musi być przemyślana decyzja każdego rodzica. Wszystko ma swoje plusy i minusy w obecnej sytuacji. Tutaj można napisać osobną książkę na ten temat. Poruszę tylko jedną kwestię. Rodzice twierdzą, że dzieci przebywające teraz w domach mają deficyt kontaktów społecznych i chętnie wyślą je do przedszkola, ale wciąż istnieje obawa przed koronawirusem. Koniec końców – dzieci nadal pozostają w domach, w wyniku czego w przedszkolu w grupie są 3 dzieci. To teraz kolokwialnie mówiąc – kto ma gorzej (o ile w ogóle ktoś ma „dobrze”)? Idąc tym tokiem rozumowania robimy „krzywdę” i jednym dzieciom i drugim. Jedne nadal zostają same w domach, drugie idą do pustego przedszkola, gdzie kontakty społeczne i rówieśnicze nadal nie są na poziomie satysfakcjonującym rodzica. Brzmi to absurdalnie. Ale mniej więcej na pewno rozumiecie wydźwięk. Co ja na ten temat myślę? Myślę, że należy wracać do przedszkola, ale decyzję te należy podjąć po dokładnym rozważeniu wszystkich za i przeciw. Należy zrobić to świadomie. Jeżeli ktoś musi wracać do pracy – powinien dziecko zaprowadzić do przedszkola. Jeżeli ktoś może zostać jeszcze z dzieckiem w domu – ok, niech zostanie, ale stale analizuje sytuację i rozważa powrót dziecka. Czy namawiam? I tak, i nie. Czy odradzam? I tak, i nie. Nie daję gotowego rozwiązania, bo nie mogę podejmować za kogoś decyzji. Co nie zmienia faktu, że czekam na dzieci w przedszkolu
Strach przed wirusem
Był, jest i będzie. I pewnie – ilu jest nauczycieli, tyle jest sposobów radzenia sobie z tym strachem i pomysłów na dbanie o swoje zdrowie. Jak to wygląda w moim przypadku? Zachowuję wszystkie podstawowe środki ostrożności. Pewnie, z tyłu głowy gdzieś tam od czasu do czasu pojawia się myśl, że może dojść do zarażenia. Zdecydowanie z czasem obawy wyciszają się i człowiek oswaja się z tą sytuacją. Nie wiem, czy to dobrze, czy może źle, bo istnieje ryzyko, że uśpię swoją czujność. Niemniej zawsze powtarzam – jeżeli w tej pracy, w pracy nauczyciela przedszkola, miałabym stale skupiać się i myśleć o zagrożeniach oraz o tym, że nie zrobię czegoś, bo coś złego może się wydarzyć, prawdopodobnie zrobiłabym właśnie z przedszkola przechowalnię.
Podsumowując. Mimo że nadal uważam, że sposób otwarcia przedszkoli, czas dany na przygotowanie placówek i treść wytycznych to absurd stworzony przez ludzi, którzy nigdy w przedszkolu nie byli, a także mimo reżimowi sanitarnemu, mniejszej ilości dzieci i zmianie zwyczajów przedszkolnych, cieszę się, że wróciłam do pracy. Już po pierwszym dniu, gdy wróciłam do domu czułam, że góry mogę przenosić. Wstąpiła we mnie nowa i świeża energia, której od dawna mi brakowało. Choć tęsknię za tym jak było i nadal nie rozumiem, dlaczego najpierw otworzyli właśnie żłobki i przedszkola, czuję, że powoli wracamy do normalności. Nie jest to to samo przedszkole, które wszyscy znamy, ale to właśnie my, nauczyciele musimy stworzyć dzieciom takie warunki, by czuły się z nami jak najlepiej. Popieram wszystkie decyzje rodziców – tych, którzy dają dziecko do przedszkola i tych, którzy nadal są z dziećmi w domach. Rozumiem też obawy nauczycieli przed ewentualnym zarażeniem. Ale błagam, nie róbmy z przedszkoli przechowalni! „Jesteśmy nauczycielami przedszkola – zmieniamy świat”, czyż nie?
Świetny tekst, mój 4 latek wrócił do swojego ukochanego przedszkola 4 dni temu. Jest szczęśliwy że spotkał swoich kolegów i koleżanki. Dzieciaki wychodzą na dwór, rysują kreda na betonie
, bawią się w chowanego w krzakach przy Szkole, jest świetnie, robią takie rzeczy, których nie robiły wcześniej.
Pozdrawiamy wszystkie Panie
Jest Pani wyjątkowa.Niestety,Ale takich nauczycielek jest mało.I nie ma znaczenia ilość dzieci w przedszkolu.
Jak miło przeczytać taki wpis. Moja córka od poniedziałku wraca do przedszkola. Mam nadzieję, że jej wychowawczyni ma podobne podejście do tego tematu jak Pani.