Adaptacja w perspektywie młodego nauczyciela – czyli strach ma wielkie oczy!
W przedszkolnej rzeczywistości są dwa szczególne momenty w roku. Koniec czerwca, gdzie żegnamy się w związku z przerwą wakacyjną, ale i wypuszczamy starszaków w świat szkoły, a także wrzesień, gdzie ponownie spotykamy się razem oraz witamy nowych najmłodszych przedszkolaków. Nie da się ukryć, że jest to naprawdę wielce wyjątkowy czas dla nauczycieli, dzieci i rodziców. Można się przepychać argumentami, dla kogo ważniejszy, bardziej stresujący i wyjątkowy, niemniej należy stwierdzić, że każda z tychże grup przechodzi ten moment w nieco inny sposób i każdemu należy się prawo do obaw, stresu i poczucia wyjątkowości chwili.
Na ten czas trudno jest mi powiedzieć i przewidzieć, jak w tym szczególnym roku będzie wyglądała adaptacja w przedszkolach. Przyznam szczerze, że rozkładam ręce i zachodzę w głowę, bo mimo zapewnień ze strony rządzących, że ruszamy normalnie, to jednak z tyłu głowy mam świadomość, że liczba zakażeń wcale nie spada, krążą słuchy o jesiennej tzw. „drugiej fali” i wciąż słyszymy o nowych ogniskach zachorowań – również w placówkach edukacyjnych. Dodatkowo – mimo że możemy przyjmować do 25 dzieci w grupie, to jednak warunki lokalowe i ograniczenie mkw na jednej dziecko uniemożliwia w pełni skompletowanie grupy (w przypadku mojego przedszkola), więc błędnie informuje się rodziców i nauczycieli, że każdy będzie miał prawo powrotu. To nieprawda. U nas nadal będziemy zmuszeni prowadzić przysłowiowy casting i podejmować decyzje, komu przedszkole bardziej się należy, a komu na razie jeszcze nie. Przykre i ocierające się o absurd, ale niestety tak to wygląda. Przez miesiąc może zmienić się jeszcze naprawdę wiele. Kto wie, może okaże się, że wirus jednak na ulicy również zaraża, a nie tylko w miejscach ludzkich skupisk… Któż to wie 😉
Jak ja wspominam adaptację swojej grupy? Jakie wskazówki i rady udzieliłabym nauczycielom, którzy pierwszy raz będą adaptować maluszki? Czego unikać, a na co zwracać uwagę? Choć wpisów o adaptacji przybywa teraz jak grzybów po deszczu, to jednak postaram się to przedstawić trochę swobodniej, ale w oparciu o własne przeżycia i doświadczenia, czyli początkującego nauczyciela, który czuł się rzucony na głęboką wodę. Być może u was będzie łagodniej, przyjemniej, czego wam z całego serca życzę. No nic – przeczytajcie 🙂
Złe dobrego początki!
Dzieci możemy podzielić na dwie grupy – te, które wcześniej uczęszczały do żłobka (tzw. dzieci żłobkowe) i te, które do żłobka nie chodziły (tzw. dzieci nieżłobkowe). Oczywiście zakłada się, że pierwsza grupa będzie miała ułatwione zadanie w kwestii adaptacji w przedszkolu, zaś druga część przejdzie przez to trudniej. W tym miejscu chciałabym obalić ten mit. Z mojego doświadczenia i obserwacji muszę stwierdzić, że nie ma reguły.
W placówkach organizowane są dni adaptacyjne, w których warto wziąć udział. Zwykle odbywają się one późną wiosną lub kilka dni przed rozpoczęciem roku. Jest to świetny moment, by rodzic wraz z dzieckiem zorganizowali sobie swoisty spacer po placówce, obejrzeli wszystkie pomieszczenia, plac zabaw i zajrzeli we wszelkie możliwe zakamarki, poznali zabawki, które będą w sali oraz nawiązali kontakt z nauczycielami i pracownikami przedszkola – a wszystko po to, by dziecko w głowie utworzyło sobie pozytywny obraz żłobka czy przedszkola, a obiekt, do którego wjedzie w ten przysłowiowy „pierwszy poniedziałek” nie był zupełnie obcy. W przedszkolu, w którym pracuje, adaptacja zwykle odbywa się pod koniec sierpnia. Zapraszane są wszystkie dzieci i rodzice, organizowane są zabawy z nauczycielami oraz dany jest czas na zabawę swobodną (trwa to kilka godzin).
Przede wszystkim należy pamiętać, że moment pójścia dziecka do żłobka czy przedszkola może okazać się pierwszą poważną i dłuższą rozłąką dzieci i rodziców. Jest to zawsze moment pełen stresu i nierzadko kończy się długotrwałym płaczem. Mama znika, czy wróci? Kiedy? Jak długo jej nie będzie? Bardzo trudno jest dziecku wytłumaczyć, że mama wróci o określonej godzinie, ponieważ dzieci nie mają poczucia czasu. Dookoła kręcą się obce panie, dzieci płaczą, drzwi się zamykają, dookoła obca sala i nieznane zabawki – to wszystko stanowi źródło strachu i napięć. Rodzic winien z dzieckiem rozmawiać o przedszkolu, opowiadać o swoich wspomnieniach, czytać bajki (również terapeutyczne) o pobycie w przedszkolu, zaznaczać, że zawsze po niego wróci, ustalić moment przyjścia, czyli punkt odniesienia. W żadnym wypadku nie należy mówić: „Za chwilę wracam”. Chwilę? A ile to chwila? Pamiętam przypadek, gdy rodzic powiedział dziecku, że wróci „za 5 minut”, po czym dziecko przez cały dzień chodziło i pytało, czy już 5 minut minęło, a w zasadzie… to ile to 5 minut? Cóż… Najlepszym wskaźnikiem czasu w przedszkolu są posiłki. Sprawa jest prosta, bo zwykle odbywają się one o stałych porach, dlatego lepiej powiedzieć „Przyjdę po ciebie po obiedzie” i faktycznie przyjść, słowa dotrzymać, niż powiedzieć „Zaraz wracam”, bo kiedy to zaraz?
Jako rodzice i nauczyciele mamy naprawdę trudne zadanie do wykonania. Jedyne czego trzeba, to cierpliwości, wytrwałości i zrozumienia. Jasne, są dzieci, które wchodzą do przedszkola jak gdyby nigdy nic się nie działo – dotyczy to dzieci żłobkowych i nieżłobkowych. Choć warto zachować czujność i uwagę – mówi się o „syndromie trzeciego dnia”, kiedy dziecko orientuje się, że to już w zasadzie standard i będzie tu przychodziło codziennie, że to wcale nie jest na chwilę, na kilka dni. Bierzmy pod uwagę, że jeżeli już przez pierwsze 5 dni będziemy mieli poczucie, że wszytko zmierza w dobrym kierunku – nadchodzi weekend, czyli cały dwa dni z mamą i tatą. Nie ma co się oszukiwać – kolejny poniedziałek bywa trudny. Może ktoś z was czyta i myśli, że to nieprawda – jasne, bywają i takie grupy, a ja wam szczerze zazdroszczę 😀
Wszyscy płaczą!
Wizja adaptacji jest taka – dziecko płacze, rodzic płacze, nauczyciel płacze. Bywa i tak. Wiadomo – często pójście dziecka do przedszkola zdecydowanie bardziej przeżywają rodzice. Ważne jest, aby od początku budować relację z rodzicem i systematycznie zdobywać jego zaufanie. No bo przecież „obca baba” będzie teraz przytulać moje dziecko, będzie za nie odpowiedzialna, a co jeśli będzie płakało i inne dzieci też będą potrzebowały wsparcia, przecież się nie rozdwoi ani nie roztroi! A co jeśli będzie głodne, bo nic nie zje, a co jeśli pobrudzi się w toalecie i nikt nie zauważy, a co jeśli nie nawiąże kontaktu z innymi dziećmi – można tak wymieniać bez końca. I jasne! Wszystkie te i inne obawy są uzasadnione! Nie znamy się, nie wiemy za wiele o sobie – ani nauczyciel o rodzicu i dziecku, ani rodzic i dziecko o nauczycielu, dlatego od razu trzeba konkretnie, ale i uprzejmie, z taktem i wyczuciem nawiązywać relację z rodzicem – jest to trudne, ale jak najbardziej do zrobienia. Bycie szczerym, wyrozumiałym i spokojnym – tyle możemy zrobić na początku. Oczywiście – wsłuchać rodzica, wesprzeć w trudnym momencie, zasugerować, aby dziecko do przedszkola przyprowadzał ten „silniejszy emocjonalnie rodzic”, żeby dać czas (dziecku, nauczycielowi i sobie), a przy odbiorze opowiedzieć, jak było, wskazać pozytywne momenty dnia i na nich się skupiać, nawet jeśli było ich niewiele. Rodzice potrzebują takich informacji, szczególnie ci, którzy wspominają, że w pierwszych dniach zaprowadzali dzieci do przedszkola, wychodzili i płakali. Ja też płakałam po powrocie do domu…dlaczego? O tym trochę niżej 🙂
Przyprowadzanie dzieci
Jak już wspominałam – jeżeli wejścia do przedszkola bywają trudne, warto jest przemyśleć kwestię przyprowadzania dziecka przez „silniejszego rodzica” – mam tu na myśli aspekt emocjonalny. Należy pamiętać, że im krótsze pożegnanie, tym lepsze. Robimy ogromną „krzywdę” sobie i dziecku przeciągając moment rozstania. Pamiętam do dziś dramat i krzyk dziecka, które „żegnało” się w szatni przez 30 minut. Kolejne godziny wiązały się z zanoszeniem płaczem. Pamiętam też zrozpaczone dzieci, które żegnały się z rodzicem na zasadzie: buziak, kocham cię, będę po ciebie jak zjesz drugie danie, dobrego dnia. Czy bywały dramaty? Owszem. Ale zdecydowanie mniejsze i krótsze! Bywało też tak, że krótkie i konkretne pożegnanie nie kończyło się jakąkolwiek rozpaczą. Wiecie dlaczego? Bo rodzice robili super robotę w drodze do przedszkola. Rozmawiali z dzieckiem, tłumaczyli, że zostanie tam z paniami i innymi dziećmi, że się pobawi, zje śniadanie i obiad, mam i tata w tym czasie pójdą do pracy i o umownej konkretnej porze ze wskazanym punktem odniesienia – po niego przyjdzie. Zero rozdrapywania – konkret. Dzieci to lubią i docenią 🙂 – NAUCZYCIELE TEŻ! 😀
Jak to było u mnie – czyli perspektywa „świeżego” nauczyciela
Zaczynałam swoją pracę w maluszkach mając już roczne „doświadczenie”. Pracowałam pół roku w żłobku i pół roku w przedszkolu w grupie czterolatków. Mniej więcej wiedziałam już, co i jak. Tak mi się tylko wydawało. Choć zawsze mogłam liczyć na wsparcie innych nauczycieli, pracowników i dyrekcji, to jednak czułam, że zetknęłam się z czymś zupełnie nowym i nieznanym. Nie oznacza to wcale, że nie wiedziałam, co mam robić, ale poprzednia praca w zaadaptowanej już grupie była sielanką w porównaniu do tego, co mnie spotkało. Nic mnie tak wiele nie nauczyło, jak czas adaptacji. Bo wiecie – nie tylko dzieci rozpoczynały przygodę w nowym miejscu – ja też! Z perspektywy czasu wspominam to naprawdę miło, mimo że były momenty, że przychodziłam do domu totalnie wyczerpana – fizycznie i psychicznie i jedyne, co robiłam, to siadłam na łóżku, płakałam i zasypiałam. Oczywiście – nie działo się tak codziennie, ale momenty kryzysowe jak najbardziej się pojawiały, a w moje głowie kłębiły się myśli: co ja zrobiłam, nie dam rady, ja się nie nadaję, nie poradzę sobie, nie mam już siły, kiedy to się skończy. Skończyło się! Szybciej nawet niż myślałam. Wcale nie było tak strasznie – zadbajcie o to, by mieć otwartą głowę i nie dać się zwariować. Choć niektóre dzieci potrafiły mnie opluć, uderzyć, nazwać najgorzej jak tylko potrafiły, a nawet rzucić w sali krzesłem i stołem, czy nawet wybiec do szatni – dacie radę, tylko bądźcie konsekwentni i wytrwali, a w tym wszystkim – dbajcie o współpracę z rodzicami. Uśmiecham się, jak to piszę, bo w tym momencie, te najbardziej „krnąbrne” dzieci, są najwspanialszymi przedszkolakami. Serio! 🙂
Nauczyciel też człowiek i ma prawo do momentu słabości i zmęczenia, jednak pamietajmy, że to my zmieniamy świat – dosłownie! Mam to szczęście, że trafiłam na wspaniałą grupę rodziców, z którymi nawiązałam wręcz genialną relację. Część z nich od razu obdarzyło mnie zaufaniem, a ta druga część potrzebowała po prostu więcej czasu. Nie jest łatwo młodemu nauczycielowi zyskać aprobatę i zaufanie wszystkich rodziców od razu. Kiedyś nawet usłyszałam – „młoda, ledwo po studiach, pewnie nawet swoich dzieci nie ma, będzie klepać tylko to, co w książkach wyczytała” – co ja na to? Nic. Nie można się czymś takim przejmować. Ludzie są różni, mają prawo tak myśleć, choć taktowne to nie było. Mnie osobiście zmotywowało to wyłącznie do tego, by udowodnić temu rodzicowi i sobie, że nie jest to do końca prawda. I choć faktycznie ledwo skończyłam studia i własnych dzieci nie mam, nie oznacza to w żadnym wypadku, że nie znam się na swojej pracy. Nie chcę być źle zrozumiana – to nie jest tak, że usprawiedliwiam rodzica w każdej sytuacji i pozwalam mu robić i mowić, co chce. Ne, nie! Szanuję rodzica i oczekuję szacunku do siebie. I zamiast głupio odpowiedzieć, pokażmy mu swoją pracą i zaangażowaniem, że jego myślenie było błędne i stereotypowe. Czas wszystko weryfikuje.
Pierwsze zebranie
Wiadomo – pierwsze zebranie jest sporym stresem, jednak warto się do niego dobrze przygotować. Do tej pory posiłkuję się kartką ze ściągą, co mam powiedzieć. Nie uważam tego za brak profesjonalizmu – wręcz przeciwnie, mam pewność, że niczego nie pominę i ze wszystkiego się pełni wywiążę. Aha! Odsuń stoliki, ułóż krzesła w koło – pokażesz ty samym, że jesteś otwartym człowiekiem i jakoś rozmowa się lepiej klei. Ja tak zrobiłam – i staram się robić do tej pory. Wszystkie zebrania mile wspominam i nigdy nie towarzyszył mi przy tym stres. Wiecie co, ja nawet lubię zebrania 🙂
Zabawy integracyjne i inne atrakcje
Powiem wam, że jak czytam wpisy o adaptacji, gdzie wszyscy proponują wachlarz zabaw i atrakcji na pierwsze dni, to trochę drapię się po głowie. Dlaczego? Bo jak sobie pomyślę, że w tym hałasie nauczyciel włącza jeszcze muzykę na full, to dostaję dreszczy. Tak się niestety często dzieje, a jak wiadomo – nadmiar bodźców i hałas często potęguje uczucie stresu. Jak przypomnę sobie pierwsze dni, to oczywiście organizowałam zabawy, wspominałam stale o zasadach, uczyłam siadać w kole, przyzwyczajałam dzieci do rytmu dnia i pragnęłam dać im poczucie kształtującej się rutyny. Rutyna jest dobra – dzięki niej dzieci mają poczucie przewidywalności, a tym samym – poczucie bezpieczeństwa. Biegłam od jednego do drugiego dziecka (bo jak jedno zaczyna płakać, to potem drugie, trzecie i kolejne – istna lawina płaczu!), a gdy był chwila względnego spokoju – zabawa integracyjna, piosenka itp. Pierwsze dni jest to czas zabawy swobodnej – dzieci tego potrzebują. Muszą zobaczyć, co gdzie leży, jakie są zabawki, poobserwować panie. Uczymy siadać w kole, wybieramy miejsca przy stolikach. Dopiero po tygodniu lub nawet dwóch możliwe było prowadzenie CZEGOKOLWIEK, bo widać było, że dzieci są już gotowe do zajęć (pisząc zajęcia mam na myśli piosenka, zabawa z chustą, wierszyki, aktywne słuchanie muzyki, tańce, zabawy tradycyjne). To ty, nauczycielu, musisz wyczuć odpowiedni moment. Pewnie, przygotuj sobie wszelkie możliwe atrakcje, ale nie pchaj się z tym na hura – wyczuj moment, dasz radę.
Punktowe, syntetyczne podsumowanie dla rodzica i nauczyciela:
Rodzicu:
- Dziecko niech przyprowadza rodzic bardziej odporny emocjonalnie,
- Rozmawiaj z dzieckiem o przedszkolu, czytaj bajki, chodź na spacery w okolicy przedszkola,
- Weźcie udział w dniach adaptacyjnych,
- Pożegnanie niech będzie krótkie – bez zbędnego przeciągania,
- Wskaż dziecku konkretny moment dnia, moment odniesienia – najlepiej posiłek, po którym dziecko odbierzemy,
- Zaufaj nauczycielom – wiedzą, co robią,
Nauczycielu:
- Opowiedz rodzicowi przy odbieraniu dziecka o dobrych momentach w ciągu dnia, nawet jeśli było ich niewiele,
- Bądź szczery, otwarty, cierpliwy i wyrozumiały – odpowiedz na wszystkie pytania rodzica,
- Zorganizuj zebranie dla rodziców – tak, warto mieć ze sobą ściągę :),
- Przygotuj sobie zabawy, piosenki i pomoce dydaktyczne, które wykorzystasz w czasie pierwszych zajęć,
- Od początku wdrażaj dzieci w rytm życia przedszkolnego i mów o zasadach panujących w placówce,
- Przyzwyczajaj dzieci do rutyny – niech dni będą podobne, a kolejność wydarzeń przewidywalna,
- Daj dzieciom czas na zabawę swobodną,
- Ogranicz bodźce – postaraj się wyczuć moment, kiedy można włączyć piosenkę, a kiedy warto się wstrzymać,
Rodzicu i nauczycielu:
Bądźcie twardzi – wszystko minie, a wy będziecie wspominać czas adaptacji z uśmiechem na twarzy.
Adaptacja w końcu mija. Wszyscy się w zasadzie przyzwyczajają, dzieci płaczą, ale dlatego, że rodzic przychodzi za wcześnie i nie zdążyło się jeszcze wybawić z koleżankami i kolegami, współpraca z rodzicami idzie coraz lepiej. Naprawdę – uszy do góry i choć wiem z autopsji, że bywa trudno, to jednak warto jest w sobie znaleźć siłę i optymizm. Kto wie, może u ciebie wszystko pójdzie gładko – tego ci życzę. 🙂
Koniecznie zajrzyj!
- Nieśmiało zapraszam na Instagram 🙂 – link TUTAJ – tam znajdziecie nieco więcej o mnie, o tym co robię na co dzień, polecane produkty oraz zdjęcia z mojej przedszkolnej rzeczywistości.
- …oraz na Facebooka 😉 – link TUTAJ
Jak sobie przypomnę moje pierwsze dni w żłobku (pierwsza praca w zawodzie) to uśmiech pojawia mi się na twarzy 🙂
Pomimo że siedziałam na dywanie z szesnastoma słodziakami, które były zainteresowane wszystkim innym tylko nie tym co im proponuję. Oprócz tego biegałam po całej sali w trosce o bezpieczeństwo dzieci i swoje 🙈 😂
Na szczęście to mija! Później jest już tylko lepiej 🙂